To nie było typowe łowienie. Bardziej spotkanie towarzyskie z wędką pomiędzy rozmowami.
Początek nie był obiecujący, na drodze korki, lekki deszcz. Dla mnie no problem, ale towarzysz przyjechał prosto z biura... Kolejne denerwujące zaczepy w postaci zerwanych przez wędkarzy metrów żyłek i plecionek, jakieś obleśne szmaty ciężko zrywalne z kotwic. Odstrzelony wobler przebija mi spodniobuty. Cóż mogę dodać, dla wędkarza brodzącego nie jest to najprzyjemniejszy moment. Byłem wściekły. Już wiedziałem, że następnego dnia nie wybiorę się na brzany. Potem jeszcze na zaczepie połamałem fajnego woblera. Co za wieczór.
Ale deszcz cichnie. Jest ciemno, prawie bezwietrznie, dość ciepło. Zmieniamy miejsce. Na powierzchni pośród kamieni dostrzegłem ślady drobnicy. Wiara powraca, przychodzi instynkt łowcy, już nie rzucam od niechcenia. Ruch na wodzie zdradza obecność drapieżnika, nie takiego głośnego, spektakularnego, raczej cichego łowcę podpływającego pod same kamienie. To jest jeden z tych momentów, w których się czuję rybę, tak po prostu z niewiadomych przyczyn ma się silną pewność jej/ich obecności. Do delikatnych ucieczek dochodzą drobne pojedyncze chlapnięcia. Kolejny rzut i po chwili agresywne branie blisko nóg, mniej więcej wtedy, gdy zostało mi 10 minut łowienia.
Mały boleń? Nie, nie jest mały, nie bądź małej wiary Poza tym to nie boleń!
Hol był siłowy, brutalny, obfity w chlapnięcia, a raczej w fontanny wyrzuconej wody. W podbieraku sandacz robi dźwignię, rozgina kotwicę i wyskakuje... aby trafić do niego z powrotem. Co za fart, ale trochę też mój refleks. Być może zdjęcie nie oddaje, ale jest na prawdę gruby, 83cm. Szybko odpływa jeszcze raz chlapiąc na pożegnanie ogonem.
3.jpg 30,04 KB
33 Ilość pobrań
3a.jpg 44,02 KB
32 Ilość pobrań
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 30 wrzesień 2020 - 09:45