O kołowrotku później, ale mam już faworyta.
Teraz o wałęsaniu się nad wodą.
Ostatnie pogodne dni sprawiły, że nad rzekami przestało być bezpiecznie. Z różnych zakamarków, ostoi, mateczników, ośmielone słoneczkiem wyhynęły różne dzikie bestie.
Będąc tak tydzień temu nad Rudawą stanąłem oko w oko z zającem. Popatrzył na mnie groźnie przekrwionymi ślepiami i odkicał w krzaczory, zajęty pewnie swoimi własnymi, wiosennymi sprawami. Nie był agresywny, całe szczęście, bo byłem z gołymi rękami, jeśli nie liczyć delikatnej muchówki z klasycznym kołowrotkiem, a jakże.
Post może nie na temat, za co składam przeprosiny, ale właśnie wróciłem z pracy, a w drodze powrotnej odwiedziłem zaprzyjaźniony bar, potrzeba mi z godzinkę na spożycie darów bożych, tak zwanej wieczerzy.
Zastanówmy się wspólnie, czego od kołowrotka muchowego oczekujemy.
Dobry hamulec, to jedno. Mocna konstrukcja, mogąca wytrzymać walnięcie o kamienie i żwir - pożądana. Zdarzyć się wszak może, że skradając się kamienną opaską noga ugrzęźnie między kamieniami i leżymy, podpierając się przy okazji ręką dzierżącą wędkę z przykręconym kręciołkiem. Mnie taka sytuacja kilkukrotnie się przytrafiła, niestety.
O wadze nie wspominam, bo nie jest to element istotny, w zakresie ograniczonym oczywiście. Za to bardzo istotny jest brak luzów między szpulą a obudową, bardzo istotny.
Trochę retrospekcji. San, początek lat osiemdziesiątych. Wędkowałem tak wyszukanym sprzętem, jak muchówka Germina i kołowrotek Tokoz, właściwie wyrób kołowrotkopodobny. Koszmarny, wciągał linkę, rozpacz....
Spotkałem muszkarza z Warszawy. Pokazał mi kręcioła, który wywrócił na nice moje spojrzenie na sprzęt wędkarski.
Zwijał linkę bez oporu, hamowanie regulowane skokowo, ale bardzo precyzyjnie, zero luzów. Głośność terkotki też regulowana.
Zachorowałem. Muszę go mieć.
Miał tylko jedną wadę: kosztował 28 dolarów, a zatem cena niebotyczna, jak dla mnie. Po prostu sporo więcej, niż moje miesięczne, ówczesne uposażenie.
Ale muszę go mieć. Wiecie już, o jaki model chodzi? Tak, ABU Diplomat 178.
Po pokonaniu rozlicznych trudności dopiąłem swego. Pewex, zakup i nieprawdopodobna radość. Nie sądzę, aby dzisiaj jakikolwiek sprzęt wędkarski sprawił mi porównywalne doznania. Jednak jest przesyt...
Przez długie lata był moim jedynym kołowrotkiem muchowym, linki posiadałem dwie, więc zmieniałem nad wodą w miarę potrzeby.
I nic mu nie było, nic się nie psuło, bo i nie miało się co zepsuć. Konstrukcja prosta, przemyślana, niezawodna.
A i urodziwy był, jak na tamte czasy.
Mam go do dziś, jest na zasłużonej emeryturze. Linka jednak nawinięta, w każdej chwili gotowy do wyjścia nad wodę. Lakier trochę zmienił odcień, porysowany, ale technicznie pozostaje w nienagannym stanie.
Biorąc pod uwagę długi czas eksploatacji, odporność na brutalne traktowanie i bezawaryjność, jego stawiam na pierwszym miejscu.
Użytkownik sierżant edytował ten post 22 kwiecień 2015 - 19:53