Ten pomost, który ciągnie się wzdłóż całej działki ma swoją historię. Otóż kiedy kupiłem dom w stanie surowym nad rzeczką, pracownicy działali w domu a ja budowałem na nabrzeżu. Ponieważ wcześniej w tej miejscowości budowano statki pływające po Dunaju wymyśliłem sobie pomost przypominający statek który utkwił częściowo na miliźnie, po części zarośnięty roślinnością. Druga część, ta odkryta, jest w wodzie. Kiedy skończyłem "pokład" nagle zadzwonił Burmistrz i poinformował, że wysoko postawiony urzędnik odpowiadający za prawo wodne widział moją budowle i był nieżle wkurzuny moją samowolą. Okazało się, że 2,5 metra nad wodą jest własnością Państwa Austriackiego. Stwierdził, że jestem pierwszą osobą w Republice, która nie mając zezwolenia buduje na własności państwowej. Potulnie odrzekłem, że nie wiedziałem, co mnie nie usprawiedliwiało. Naświetliłem burmistrzowi moją idee i powiedziałem, że mogę to rozebrać żeby nie było kłopotów. I tu pełne zaskoczenie. Burmistrzowi moja idea się spodobała i zapytał, czy można tę budowlę uznać za dzieło sztuki. Odpowiedziałem, że robiłem to własnoręcznie jako artysta, wobec tego jest to automatycznie dziełem sztuki. Pan Burmistrz napisał do rządu, że jest dzieło sztuki w otwartej przestrzeni. Po tygodniu zajechały tłuste rządowe limuzyny. Sześciu wysokich urzędników przyjechało zatwierdzić objekt. Nie musżę wspominać, że dałem z siebie wszystko żeby zatwierdzono. Opisywałem więc dramat statku, który częściowo utkwił w ziemi, pożerany przez bujną roślinność, skazanego na to, że już nigdy nie popłynie. Nawiązałem do losu ludzi uwięzionych we własnym, czasami niedoskonałym ciele. Panowie z otwartymi buziami słuchali moich obrazowych opowieści i na koniec stwierdzili, że rzeczywiscie jet to wybitnym dziełem sztuki w otwartej przestrzeni. Dostałem oficjalne pismo zatwierdzające projekt. Oto historia mojego pokładu-pomostu.
Użytkownik Janus edytował ten post 27 maj 2016 - 13:27