Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie
#101 OFFLINE
Napisano 24 marzec 2012 - 12:15
- puszek7 lubi to
#102 OFFLINE
Napisano 29 marzec 2012 - 19:41
A co do destrukcji to już jest chyba w dosyć zaawansowanym stanie.
- MichałR lubi to
#103 OFFLINE
Napisano 27 maj 2012 - 18:40
#104 OFFLINE
Napisano 05 czerwiec 2012 - 20:16
#105 OFFLINE
Napisano 02 wrzesień 2012 - 22:01
#106 OFFLINE
Napisano 21 październik 2012 - 12:33
Powróciłem z rybek. Wsiadłem odrazu na neta, bo musiałem domówić plecionki...
Powód...?
Pobudka o 4 rano, szybkie śniadanie, kawa na rozbudzenie, spakowanie sprzętu i nad Narew.
W drodze miałem dylemat gdzie siąść i obławiać.
Wyboru dokonałem nad wodą, bo tam gdzie byłem są 3 główki. Wybór padł na ostatnią główke z fajnym drzewem na samej podstawie, nawis gałęzi w lato dawał cień i schronienie drobnicy.
Kolega z tej główki miał ładnego sandacza który mu się spiął, więc pomyślalem, ide za sandaczem.
Rozłożyłem maly stołek, usiadłem, gorąca herbata troche rozgrzała.
Wisiała mgła, szarówka.
Rozłożyłem kij, uzbroiłem w spinwaloską agrafke z krętlikiem, lunatic żółty z pomarańczowym grzbietem nanizałem na 17gram główke.
Znam tam dno jak własną kieszeń, rzut na sam szczyt główki, jest za nią jakieś 1,5 m glębokości.
Nawet guma dna nie dotkneła, jak nie przyj...e, kij w pałąk!!! Zacinam.
Super X 3000 ze szpulką od 4000 gra miłą dla ucha muzyczke. Jednak ta muzyczka zaczyna przyprawiać mnie o obłed. To coś co jest na końcu plecionki ani mysli zastopować.
Ruch z mojej strony, przykręcam delikatnie hamulec. Sumisko pomyslałem, bo co by innego na takim sprzecie taki odjazd zrobiło...
Zatrzymał sie. Wysnuł z 40m linki, poszedł równolegle do brzegu, krąży w jakimś dołku, co jakiś czas czuje, że zachacza o coś twardego, zaczep z którego co jakis czas spada linka. Tego tam wcześniej nie bylo...
Siłujemy sie tak jakieś 20 minut. Co go podciągne 3-4 obroty korbką, to on kontruje, wysnuwając za każdym razem coraz więcej. Modle się w duch by nikt nie spostrzegł moich zmagań. Miejscowi zaraz by sobie tu ebro z mojej miejscówki urządzili...
Momentami stoje i tylko jestem w stanie trzymać kij, ani nie moge podciągnąć, ani on nie może wysnuć plecionki, jesteśmy w matni. W takich momentach na kilka sekund przekładałem kij w lewą ręke by choc troche ulżyć prawej.
Z czasem widze,że pod wpływem max ugięcia kija, udaje mi się go podnosić.
Jedynie co jakiś czas wędka zapulsuje przy jego ruchu.
Jest dobre poł godziny od pobicia.
Zaczynam przejmować inicjatywe, tak mi się przynajmniej wydaje. Kij sprawdza sie, podnosi sam przeciwnika, a ja kasuje luz.
W głowie krązy jedno marzenie, byleby go tylko zobaczyć, a później niech rozgina hak. Bym chociaż mógł oszacować ile ma.
Mozolnie, powoli podciągam go co 2-3 metry.
Kontry ze strony ryby już nie ma.
W kieszeni kamizelki mam latarke. Jest okolo 40 minuta holu. Już mam po nią sięgac, kiedy ryba robi ostatni odjazd,wyciąga około 10 metrów linki i pakuje się w cholerny zaczep przy którym krążyła na początku walki.
Czuje i słysze, że przy próbie pompowania linka przełazi przez coś twardego. Mimo tego dalej czuje opór i manewry przeciwnika, nadzieja, że wyjdzie jest.
Mijają kolejne minuty, czuje opór... zaczepu w który wbił się hak główki.
Luzuje z nadzieją, że ryba jeszcze wisi. Kilka prób i jest po zawodach...
Kij opieram o drzewo, kabląk otwarty, linka owinięta na reke i rwanie... Dziękujemy.
Plecionka na odcinku około 3 metrów jest postrzępiona.
Jedyne co czuje to ból przedramienia i w pachwinie o które oparłem kij po kilku minutach holu no i zimno w dłoniach.
Nie czuje goryczy porażki, bo i tak dlugo z nim walczyłem... Nadzieja na lądowanie była. Hol życia.
Siadam na stołek, kij oparty o udo, rozgrzewam sie herbatą. I ten cholerny ból ręki. Chyba połowione na dziś. Kontuzja.
Odstawiam termos, uzbrajam ponownie kij. W myślach wiem, że to miejsce jest spalone i nie ma co szukać.
Ostatni rzut na szczyt główki, w to samo miejsce. Prowadze opadem.
W 3 podbiciu widze,że plecionka zluzowała sie. Kasuje luz i zacinam, z myśla, że guma zostanie w karczu.
Jednak ten karcz znajomo pulsuje...
Hamulec lekko zaterkotał. Jest rybka... Kij pięknie pracuje, ugięty do dolnika. Myśle w duchu, że jeśli to znowu sum, moje przedramie nie wytrzyma kolejnych minut holu. Po minucie, może dwóch ku moim zmarzniętym nogom ukazuje sie sandaczowy bok... Szacuje go na jakieś 70cm. Jest gruby, pięknie ubarwiony. Podejrzewam, że była to ikrzyca. Przykucam i delikatnie wypinam jej z wargi mój wabik... Sandacz zaliczony .Fotek nie zrobiłem, szkoda meczyc mi dalej tak godnego przeciwnika...
Jakoś nieufnie odpływa w odmętach Narwi. Niech rośnie, może spotkam ją jeszcze raz...
O porażce z sumem zapomniałem, wkońcu to tylko był nie zaliczony przylów.
Dalsze łowienie przynosi tylko straty w przynętach i plecionce.
Plecionka zamówiona, zapas gum leży w domu. Przed kolejną wyprawa uzupełnie braki w pudelku...
Użytkownik Super Arek GT edytował ten post 21 październik 2012 - 12:36
- hlehle, madpaw, Kaemel i 2 innych osób lubią to
#107 OFFLINE
Napisano 27 październik 2012 - 23:12
#108 OFFLINE
Napisano 28 październik 2012 - 01:05
W zime marsz na siłownie....
#109 OFFLINE
Napisano 29 październik 2012 - 18:00
Myślałem, że moja krzepa wyniesiona z bratnich hektarów oparta na widłach i łopacie wystarczy. Przynajmniej tak mi się wydawało hehe.
Obiecuje, że oprócz ćwiczeń paluszków z moimi "Czarnuchami" , na następny sezon przygotuje też solidnie całe przedramie na tego typu spotkania.
Tylko jaki zestaw ćwiczeń polecacie...???
#110 OFFLINE
Napisano 03 listopad 2012 - 23:16
#111 OFFLINE
Napisano 06 listopad 2012 - 18:20
Przy ok 5 - 6 rzucie kopytem dragona na 20g główce Big Game następuje branie w trakcie opadu po tym ostrym stoku. Zacinam w tempo i jest. Wołam do kolegi powyżej że coś jest. Wydaje się standardowy okołowymiarek. Podciągam bliżej i następuje nagła ucieczka w kierunku nurtu. Power Pro 20LB i hamulec w slammerze dokręcony prawie na beton. Trudno utrzymać rybę na granicy wytrzymałosci zestawu. Przeciąganie liny na krótkim dystansie trwa chwilę, ale wiem, że jak popuszczę i pozwolę rybie odejść w nurt będzie tylko gorzej. Jestem też pewien wytrzymałości zestawu.
Po paru chwilach czuję, że ryba trochę słabnie. Udaje mi się ją podciągnąć bliżej powierzchni. Okazuje się, że to sandacz przez duże S. Jest na powierzchni jakieś 3 metry ode mnie. Oceniam go na jakieś 85 - 90cm, ale tak grubego, szerokiego sandacza w zyciu nie widziałem. Sylwetką bardziej przypomina karpia. Postanawiam go podciągnąć bliżej i z rozpędu wyślizgnąć na brzeg. Gdy jest już metr od brzegu otwiera pysk i trzęsie nim na boki. Guma wyskakuje... Ryba zostaje jeszcze w bezruchu na powierzchni przez chwilę, po czym powoli odpływa.... Moich emocji nie będę opisywał
Później łowię jeszcze małego (51cm) sandaczyka, ale marne to pocieszenie... Zawody wygrały 2 szczupaczki <=60cm.....
#112 OFFLINE
Napisano 06 listopad 2012 - 20:49
#113 OFFLINE
Napisano 07 listopad 2012 - 09:38
#114 OFFLINE
Napisano 12 styczeń 2013 - 22:41
#115 OFFLINE
Napisano 26 styczeń 2013 - 17:10
popełniłeś szkolny błąd , chciałeś za szybko , i dokręciłeś hamulec , a żyłka nie ma nic do tego
a takie przegrane pamięta sie najdłużej , też ich kilka mam
kumpel też miał przygodę na Warcie , długi hol, murowanie , odjazd na hamulcu na środek , przybiegli gapie z podbierakiem
w końcu to "coś" sie pokazało ,,,,,,,, na twarzy kolegi purpura i zażenowanie
okazało się to "coś" otwartym parasolem
#116 OFFLINE
Napisano 02 luty 2013 - 09:37
Do żyłki nic nie mam naprawdę jest świetna!
Z parasolem to się uśmiałem też kiedyś taki wycholowałem ale na spokojnej wodzie, więc czułem że coś jest nie tak.
#117 OFFLINE
Napisano 01 kwiecień 2013 - 18:22
Znam takiego co godzinę walczył z liną kotwiczną od barki i za cholerę nie dał sobie przetłumaczyć że to zaczep ,ale znam też takiego co przez godzinę tłumaczył mi że mam zaczep,wiatr ściągał nas w jego stronę i dopiero gdy zobaczył potężne szarpnięcie na pionowej lince i luz to uwierzył-poniewczasie
#118 OFFLINE
Napisano 03 kwiecień 2013 - 11:30
01.05.2012r.
Czas zacząć boleniowy sezon.
Skoro świt o godzinie 4.35 jestem nad brzegiem Odry, słońce dopiero co podnosi się znad horyzontu, ale już wiem że to będzie upalny dzień.
Uzbrajam swoją wędkę Cormoran BlackBull do 25 gram, na kołowrotku Dragon Maxima nawinięte 150 m świeżutkiej żyłki Maxima Spinn o wyrzymałości 5 kg, zabezpieczonej przyponem Dragon Surfstrand Light gdyby przyłowem miałbyć zębaty. Sądzę, że jest to dobry wybór, ponieważ dotychczas łowione bolenie w tym miejscu nie przekraczały 3 kg.
Postanawiam przetestować kilkadziesiąt przynęt, które już od stycznia oczekiwały na ten moment w czeluściach szuflady, w tym moją ulubioną Rapalę Original Floater długości 7 cm malowaną na uklejkę.
Jest już ósma, kilkanaście zmian przynęt nie przynosi jakiegokolwiek rezultatu, w postaci choćby małego bolenika. Chyba jednak klątwa 1 maja działa i ryby też mają święto. Przez 3 godziny łowię na zmianę woblerami, wahadłówkami i gumami, zarówno nowiutkimi Rapalami i Dorado, jak i wysłużonym weteranem Hermesem czy Knightami.
Słońce coraz bardziej zaczyna dawać znać o sobie i robię się kompletnie znużony tym bezrybiem, gdy nagle w pobliżu dużego wiru pod drzewem stojącym na brzegu pojawia się On - duży, stary boleń, władca tego odcinka rzeki. Widuję go w tym miejscu od jakiś 3 sezonów - od wczesnej wiosny, aż po późną jesień. Przetrwał kolejny rok, opierając się pokusie przeróżnych przynęt kilkuset wędkarzy, w tym także i moim. Do tej pory nie był chętny by zaatakować jakąkolwiek przynętę prowadzoną w najbardziej wymyślny sposób, czy to z prądem czy pod prąd, głęboko lub płytko, wolno lub w ekspresowym tempie. Jego sposób żerowania był typowy dla dużego i doświadczonego bolenia. Nie był to widowiskowy atak standardowego przelewowego "chlapaka" polującego pod powierzechnią na ukleje. Zazwyczaj ujawniał on swoją obecność w tym miejscu pokazując nad wodą grzbiet lub samą płetwę grzbietową, albo na spokojnej tafli wody powstawało potężne zawirowanie, które zdradzało obecność przy dnie dużego drapieżnika.
Po trzech godzinach niepowodzeń postanawiam skusić do brania tego kolosa, wiem jednak że dźwięk wpadającej do wody przynęty spłoszy go, tak jak w kilkudziesięciu próbach złowienia go w poprzednich sezonach. O wiele łatwiej byłoby, gdyby żerował on na kamienistym przelewie, wtedy szum przelewającej się wody zagłuszyłby plusk wpadających przynęt. Nie poddaję się jednak i obmyślam sposób podania przynęty i przeprowadzenia jej przez jego rejon łowiecki.
Na agrafkę zakładam siedmiocentymetrową Rapalę Original Floater w kolorze alburnus (ukleja). Wypuszczam wobler z prądem rzeki poniżej miejsca żerowania olbrzyma, następnie wprowadzam w miejsce gdzie pokazuje się najczęściej - w pobliżu wiru pod nabrzeżnym, pojedyńczym drzewem, tam przytrzymuję w połowie wody, zerkając na szczytówkę czy wobler aby nie gaśnie, a następnie wolno z zatrzymaniami prowadzę równolegle do brzegu. W trzecim wypuszczeniu i przytrzymaniu woblera to staję się - olbrzymi boleń atakuje z taką siłą i szybkością, że wędkę gnącą się w kierunku wody muszę trzymać oburącz, kołowrotek jęczy niemiłosiernie a jedyną rzeczą, którą udaje mi się dostrzec jest tylko płetwa ogonowa wielkości łopaty do śniegu, znikająca w odmętach nurtu rzeki.
Boleń zatrzymuje się przy dnie. Próbuję go pompować, czuję tylko ciężar na końcu żyłki, który ani drgnie, jakby był na stałe przyklejony do dna. Zluzowanie żyłki i stukanie w blank wędki nie dają żadnego rezultatu. Po ponownym naprężeniu czuję i widzę na szczytówce mocne, pojedyńcze targnięcie, ale nic poza tym. Olbrzym jakby w ogóle nie czuł wbitej kotwiczki, w dalszym ciągu stoi przy dnie. Próby ponownego pompowania spełzają na niczym. Nagle boleń schodzi kilka metrów w z prądem. Postanawiam go wyprzedzić, licząc na to, że zawróci i podczas podążania pod prąd zmęczy się lub wpłynie w basen między ostrogami. Ryba jakby przewidując mój plan rusza jeszcze niżej w dół rzeki, odbijając na jej środek, cały czas znajdując się przy dnie.
Długa prostka kończy się starą, rozmytą główką. Przy letnich niżówkach można ją obejść krawędzią lasu, docierając na następną. Jednak teraz przy podwyższonym stanie wody jest to niewykonalne. Jedyną rzeczą, którą mogę zrobić jest jak najdalsze wejście do wody, po krawędź woderów. Mogę tylko patrzeć na znikającą z kołowrotka żyłkę, która wchodzi do wody już na środku rzeki. Boleń postanawia zatrzymać się. Postanawiam dokręcić hamulec kołowrotka i za wszelką cenę wyciągnąć potwora stamtąd pompowaniem.
Główny nurt napierający na znajdującą się w korycie rybę wcale nie ułatwia mi zadania. Nagle boleń z impetem rusza z miejsca a na żyłce robi się luz. Już wiem, że to koniec marzeń o rekordowej rybie. Zwijając resztę żyłki zastanawiam się co mogło być przyczyną niepowodzenia. Okazuje się, że żyłka pękła na węźle łączącym ją z przyponem. Straciłem także nowiutką Rapalę. Mam jednak nadzieję, że ryba poradzi sobie z wbitą przynętą. Całą akcję widział, znajdujący się na następnej ostrodze wędkarz. Razem omawiamy moje niepowodzenie. Składam wędkę i ruszam w kierunku samochodu. Straciłem ochotę do dalszego łowienia. Postanawiam wracać do domu. W drodze powrotnej analizuję jakie błędy popełniłem podczas holu. Wiem, że nie prędko spotkam się znowu z takim okazem. To mógłbyć być mój życiowy boleń. Oceniam go na ponad 80 cm i minimum 5kg wagi.
P.S.
Cały sezon upływa jakby pod znakiem tej pierwszomajowej klątwy, ponieważ bolenie nie chcą ze mną w ogóle współpracować
#119 OFFLINE
Napisano 04 kwiecień 2013 - 11:08
W sierpniu na Wisle zacialem suma - lowilem na zestaw 30lbs - któremu po raz pierwszy w zyciu nic nie moglem zrobic, a paru dalem rade. Ciagalismy go w rynnie w te i nazad, a on tylko sobie przy dnie plynal z nami i za chiny ludowe nie dawal sie podciagnac. Myslalem, ze rzadkim lajnem popuszcze. Po jakichs 15-20 minutach wypial sie i tyle. Nawet ogona nie byl laskaw pokazac.
#120 OFFLINE
Napisano 04 kwiecień 2013 - 21:09
Fajna opowiastka Sebek - dzięki miło się czyta.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych