Nabyłem kiedyś kij 2,10 metra, opisany przez producenta jako przeznaczony do przynęt 20-80 gramów. Na pierwszym wędkowaniu (przy zacięciu niemiarowego sandacza ) złamał się - dolnik Zaraz za miejscem łączenia. Jako że kij i tak miał przejść gruntowną modernizację, pobawiłem się nim w domu. Dla nauki - jak i co mi z tego wyjdzie. Piłka, spigot, wklejka - kijek zmalał, zyskał u moich przyjaciół nową, zasłużoną nazwę "wykałaczka". W porywach miał metr siedemdziesiąt i był naprawdę "sztywną pałą"
Zmierzam do meritum. Kij pomimo sporej (jak na długość) wagi miał niezłą czułość. Główkami o wadze 15 gramów wyraźnie wyczuwałem konfigurację i rodzaj dna na jakiś 15 metrach. Przez nieuwagę złamałem szczytówkę - uległa skróceniu o szczytową przelotkę. Szybka naprawa nad wodą - i nie mogłem w to uwierzyć! Jakbym miał nową, o kilka klas lepszą wędkę! Byłem w stanie na głębokości 10 metrów dokładnie obławiać łowisko główką 8-10 gramów, bardzo dokładnie wyczuwając, co dzieje się na dnie.
Jakiś czas później wyczepiając przynętę kijem (wiem, że tak się nie robi ), złamałem wklejkę - uległa skróceniu o kolejne 2 cm. Tym kijem nie dało się łowić. Wymieniłem wklejkę na nową, ale to już nie był ten kij. Do czasu, aż uczynny kolega, przy wchodzeniu na łódkę nie ułamał wklejki aż do pierwszej przelotki. Teraz kij miał 160 cm i był najlepszym i najbardziej czułym kijem sandaczowym, jaki kiedykolwiek miałem.
Przez cały ten czas kij miał taki sam węgiel, taki sam uchwyt, ten sam kołowrotek z identyczną plecionką. "Czułość" wędki można uzyskać poprzez precyzyjne namierzenie jej długości rezonansowej w większym stopniu, niż poprzez inne elementy jej budowy. Takie jest moje zdanie.
A "Wykałaczka"? Jeździła ze mną po świecie i pozwalała mi na zacinanie i szczęśliwy hol wielu fajnych ryb. Do czasu, gdy plecionka trafiła w śrubę silnika