Tak sobie siedzę i czytam i oczom nie wierzę. Urodziłem się nad granicznym bugiem, tam się wychowałem, nauczyłem wędkować i zawsze tam będę wracał. Obecnie jestem warszawskim słoikiem i na przemiennie łowię tu i tam... hen hen daleko na kresach. I jak czytam o tym że ludzie na bugiem walą ryby w łeb z biedy to nie wiem czy śmiać się czy płakać. Jeżeli w ogóle ma miejsce takie zjawisko to w 3-5%.
w przypadku prawie każdego wędkarza, których mijam nad wodą wielu, w asortymencie jest średniej klasy kij (200-300 zł), niezły kołowrotek (powiedzmy 200) pudło przynęt (których rwie tam się nie mało i trzeba uzupełniać) kamizelka albo inne ustrojstwo itp. co jakby poskładać do kupy da nam całkiem niezłe pieniądze więc gdzie tu bieda.
Biedni ludzie to tam łapią na ruski teleskop płotki i krąpie ale nie bolenie, sandacze szczupaki czy sumy.
Osobami odpowiedzialnymi za taki stan rzeczy, mam na myśli populację ryb są kolesie z miast, którzy mają kije z pracowni, drogie młynki i dwie torby przynęt a napierd... ryby w łeb.
http://www.tygodnikz...los-z-bugu.html
Nie chce tu obrazić tego pana, nie znam go i niech tak zostanie, ale jeżeli o mnie chodzi to wolałbym żeby faktycznie tym sumem najadło się pół biednej wsi a nie pół ulicy w całkiem nie małym Mieście.
Pozdrawiam